Wielu z nas przechodziło lub będzie przechodziło przez czas zamętu, czas chaosu w swoim życiu, poszukując odpowiedzi na fundamentalne pytania: Kim jestem? Dokąd zmierzam? Co mam robić? W takim okresie nic nie wydaje się pewne. Czujemy, jak coś w nas jest rozrywane, miotamy się pełni wątpliwości. Mamy poczucie bycia na krawędzi otchłani. Wystarczy krok a w niej znikniemy…

Wtedy poszukujemy i chwytamy się różnych zajęć i osób, w nadziei, że ukoją nasz ból, wskażą drogę i opiszą cel. Ale to my sami musimy odkryć swoje życiowe przeznaczenie…

„Nigdy nie bój się chaosu, ponieważ z chaosu zawsze coś się rodzi. Zamiast martwić się chaotyczną sytuacją, oczekuję narodzin.  Kiedy twój umysł staje się chaotyczny – lub kiedy mój umysł staje się taki – jest tak, ponieważ niemożliwe jest widzieć całość.”

Carl Payne Tobey „Astrology of Inner Space”

Pamiętam jak miałem kilkanaście lat i byłem na niekończącym się etapie poszukiwań :) I nagle zainteresowałem się możliwościami umysłu i technikami jego doskonalenia. Ta pasja jest ze mną po dzień dzisiejszy. Zaprowadziła mnie do psychotroniki (parapsychologii), do astrologii, do jogi, do psychologii. Chociaż zainteresowania zmieniały swoją formę oraz nacisk na ich rozwijanie, to jednak wciąż oscylowały wokół rozwoju umysłu, duchowego rozwoju człowieka. Dzięki tej pasji w wieku ok. 30 lat odnalazłem swoją duchową drogę i nią wciąż kroczę…

Jest to wspaniałe uczucie rozpoznać swoją drogę. Jesteś na miejscu, odnalazłeś się, nie poszukujesz już innej ścieżki a zgłębiasz tę, którą uznałeś za swoją. Masz poczucie, że jest Ci ona dobrze znana, pasuje do Ciebie. Odczuwasz spokój i radość z jej praktykowania.

Niestety, wiele osób tego nie czuje, wciąż poszukują. Czasem duchowa ścieżka zmienia się na inną. I to także jest dobry etap. Przecież jest tak dużo możliwości wyboru! Gdzieś jest to, co będzie Ci bliskie.

Mogę podpowiedzieć, że jeśli ktoś jest na etapie poszukiwań, to najważniejsze są akceptacja tego stanu, zaufanie do siebie i do Siły Wyżej oraz …aktywne podążanie ścieżką Światła (Dobra). Bo niewiele więcej możemy zrobić, skoro jeszcze nie odnaleźliśmy swojej Drogi, swojego przeznaczenia. Poszukujmy dalej i akceptujmy ten stan, z nadzieją, że w przyszłości odnajdziemy się.

Chociaż wiele jest ścieżek własnego rozwoju, to mają element wspólny – ważne jest to, CO DAJESZ Światu, jaką to ma jakość. I może prawdziwym spełnieniem jest stan, w którym dochodzimy do wniosku, że Bóg (Siła Wyższa) jest Miłością :). Że na poziomie energetycznym jesteśmy jednością. I energią, którą chcemy się otaczać, która miałaby nas wypełniać i którą warto promieniować jest właśnie Miłość. Może to jest nasze przeznaczenie?

Kiedy masz wątpliwości jak postąpić, w jakim kierunku iść, kiedy dręczy Cię jakaś sytuacja, coś się znaczącego wydarzyło, to możesz wykonywać wizualizację, w której wyobrażasz sobie jak w takiej sytuacji zachowałby się Twój Mistrz (Twój autorytet, ale może to być Bóg, Jezus, Budda, inny Nauczyciel), lub też jak w takiej sytuacji postąpiłaby prawdziwa, bezwarunkowa Miłość.
Tomasz Kurzydłowski

 

Światło Słońca

 

Poszukiwanie sensu życia pięknie opisała Christina Thomas w swojej książce „Tajemnice”. Poniżej znajduje się fragment pomagający zrozumieć stan, w którym się jest podczas poszukiwań swojej ścieżki życia.

„Tak więc wypłynęłam w końcu na szerokie wody, oglądałam się za siebie mniej, ale w dalszym ciągu nie miałam pojęcia dokąd zmierzam. Przez następne kilka lat zaczęłam otwierać się na wiele nowych doznań. Czułam się jak kosmita przybyły statkiem kosmicznym tutaj na Ziemię z pewnym zadaniem, ale za nic nie mogłam przypomnieć sobie jakie to było zadanie. Czasami spacerowałam nocą przy gwiazdach, spoglądałam w aksamitną czerń nieba i dosłownie błagałam o odpowiedź. Niemal nama­calnie odczuwałam intensywność istnienia w atmosferze i w całej przyrodzie, jednakże odpowiedź nie nadeszła – tylko cisza, która pogrążyła mnie w bezkresnym osamotnieniu. Czasami brałam to sobie bardzo do serca i zastanawiałam się, czy coś nie jest ze inną źle. Nie czułam się swojsko na Ziemi, ale nie mogłam nawiązać kontaktu z moim „statkiem macierzystym”. Czułam, że nie jestem w stanie uciec od tych beznadziejnych poszukiwań ponownego kontaktu, który umykał mi napełniając bólem moje serce. Próbowałam w pełni objąć życie, jednakże głęboki smutek i tęsknota wewnątrz mnie nigdy nie przestawały być obecne. Nadal szukałam wszędzie „domu”, jakiegoś duchowego oparcia, gdzie mogłabym się czuć bezpieczna, oraz gdzie mogłabym znaleźć schronienie przed zamętem jaki odczuwałam. Chociaż wartości które odrzuciłam były tymi, których nie mogłam dłużej wyznawać, ich odejście zostawiło próżnię. Miałam nadzieję, że na ich miejsce znajdę nowe wartości, na których mogłabym się oprzeć bez utraty mojej wrażliwości. Odkryłam w końcu, że kiedy opuściłam „mały światek”, jaki zajmowała moja świado­mość, już nigdy więcej nie znajdę innego „małego świata”, w którym bym chciała żyć. Moim wyborem było rozpoczęcie życia pełnego entuzjazmu z życzliwym nastawieniem do odkryć i przy­gód, zmniejszenie mojej wrażliwości na rzecz bezpieczeństwa – co nie stanowiło właściwie alternatywy z mojego punktu widzenia. Granice mojego postrzegania poszerzyły się tak bardzo, że mimo poczucia braku bezpieczeństwa ostatecznie wybrałam życie w wielkiej przestrzeni, która prowadziła do przestrzeni jeszcze większych.

Czasami byłam przestraszona. Nie znałam nikogo, kto by kiedykolwiek przebył tę drogę pomyślnie; nie mogłam się na nikim wzorować. Oczywiście znałam ludzi, którzy wycofali się z życia kościoła takiego, jaki znałam, ale jak się wydaje nie osiągnęli oni potem nigdy zdrowego, zrównoważonego życia, które jak czułam, na pewno winno obejmować zdrowie fizyczne, zadowolenie z pracy, równowagę psychiczną, harmonijne sto­sunki z samym sobą, z innymi ludźmi oraz pokój ducha. Wszystkie te elementy, jak mi się wydawało, były czymś natu­ralnym dla normalnego człowieka. Stanowiły one część moich przyrodzonych praw. Niektóre z nich już posiadałam, ale brakowało mi innych, a chciałam je mieć wszystkie. Nie zawsze wiedziałam, co było „dobre” dla mnie, jednak często wiedziałam co dobre nie było! Tak więc metodą prób i błędów wykonywałam pojedynczy krok i sprawdzałam wewnątrz siebie, czy było to dla mnie dobre. Przypominało to poszukiwanie kluczowych, braku­jących elementów łamigłówki, gdzie sprawdza się każdą część, by zobaczyć czy ona pasuje.

Niekiedy znajdowałam coś, co służyło mi pomocą i do­dawało zachęty: książki o medytacji Joela Goldsmitha, myśli Gandhiego, podręcznik astrologii i czułam, że posuwam się naprzód. Książki te były mi pomocne, jednak nie znalazłam w nich tego „czegoś jeszcze”, czego szukałam. Kiedy indziej odczuwałam frustrację i niepewność, że nie wiem dokąd zmierzam. Przez cały czas, jednakże, odczuwałam niezachwiane przekonanie, że jeżeli będę poszukiwać prawdy, Bóg nie pozwoli zejść mi zbyt daleko z właściwej drogi. Tak więc było bez­piecznie szukać nadal. Żywiąc jednocześnie wiarę i wątpliwości, umysł mój zasypywał mnie gradem pytań „Czego właściwie szukam? Czy to w ogóle istnieje? Jeżeli tak, to dlaczego nie spotkałam nikogo, kto by zdawał się tego szukać?”. Jednak nie mogłam zaprzestać poszukiwań.

Stało się to w końcu w październiku w 1971 roku, kiedy to wszystkie te bezustanne poszukiwania doprowadziły mnie do najważniejszego odkrycia: po raz pierwszy usłyszałam wtedy o człowieku nazwiskiem Paramahansa Yogananda. Tego właśnie dnia w jakiś sposób dowiedziałam się, że moje poszukiwania dobiegły końca, ponieważ poczułam się tak zelektryzowana, jak gdyby przeszedł po mnie piorun! Przez następne dwa tygodnie jego imię brzmiało ciągle w głębi mojej świadomości jak uszkodzona, powtarzająca się płyta. Niemalże cały czas prze­bywałam w odosobnieniu, śmiejąc się i płacząc w stanie eksta­tycznej ulgi, której nie można opisać. Odnalazłam wreszcie moją drogę, co do tego nie miałam najmniejszej wątpliwości! Nie zważałam na to, że mogę wyglądać na lekko zwariowaną. Wszy­stko co czułam to radości bezgraniczna miłość do wszystkich ludzi i do wszelkiego stworzenia!

Moja świadomość poczęła działać na innym poziomie: świat, w którym zawsze brakowało czegoś zasadniczego, nagle nabrał dla mnie sensu. Zrozumiałam istotę wielu rzeczy, których nie rozumiałam wcześniej. Było dla mnie jasne, że jedyną rzeczą, która ma znaczenie jest miłość. Uświadomiłam sobie, że wszy­stko jest utkane z miłości: cały Wszechświat, wszelkie stwo­rzenie, wszystkie istoty ludzkie, które w tym stanie świadomości, jawiły się jako jedna całość przebywająca w oddzielnych ciałach, tak jak chochle zupy wyjęte z tego samego garnka. Granice mej oddzielnej tożsamości rozpłynęły się w morzu miłości. Wszystko jest proste w tym stanie świadomości: Istnieje tylko miłość!”

 

Zapraszam do refleksji i komentowania :) Może masz własną historię duchowych poszukiwań i odkryć, którą zachcesz się z nami podzielić?