W drugiej części dzielę się moimi sposobami na duchową pomoc ukochanym osobom. Udzielam dodatkowych wskazówek jak przygotować się na śmierć najbliższych i swoją własną.

Jeszcze się nie poddaję :)

W pierwszej części artykułu podzieliłam się moimi sposobami na radzenie sobie z lękiem przed śmiercią. Jest to akceptowanie myśli i uczuć związanych ze śmiercią najbliższych i opłakiwanie ich straty jeszcze zanim nadejdzie, jednocześnie z maksymalnym docenieniem i cieszeniem się z bycia razem tu i teraz. Niezmiernie pomaga mi też uznawanie doskonałości i nieprzypadkowości życia i śmierci…

Tamtego ranka zastosowałam w modlitwie takie sposoby na poprawę sytuacji:

1. Wyraziłam moje najwyższe intencje co do Mamy i Jej stanu.

Chciałabym, by tak, jak już bywało, Mamulka wyszła z tego depresyjnego, ciężkiego stanu, by nacieszyła się jeszcze życiem, będąc w NAJLEPSZEJ możliwej dla Jej wieku i stanu zdrowia kondycji – co najmniej kilka jeszcze dobrych lat. Myślę, że Jej ciało spokojnie jeszcze by dało radę „pociągnąć”, gdyby duch miał ochotę jeszcze w nim poprzebywać. To by mnie najbardziej ucieszyło.

To najpiękniejsza wizja, na jaką mnie stać. Zaniosłam ją Bogu, ufając w Jego miłość i chęć wysłuchania takich próśb. Oraz w to, że na najgłębszym duchowym poziomie, mimo tego co deklaruje z poziomu zainfekowanego depresją umysłu, Mama również chce żyć, mieć się dobrze, być szczęśliwa – więc że nasze intencje są zgodne, a tym samym mają większą moc sprawczą!

Przy tym wszystkim najważniejsze jest dla mnie by Mama odeszła z tego świata w JASNYM STANIE UMYSŁU – by jej tam, po tej drugiej stronie, było jak najlepiej. Wierzę, że stan ducha w jakim odchodzimy, ma wpływ na to, co się dzieje po opuszczeniu ciała, co przeżywa dusza.

Więc gdyby tylko na chwilę Jej się poprawiło – po to, aby mogła tak odejść pogodnie – to już będzie super! Nie upieram się przy kolejnych latach Jej życia, jeżeli już Ją ono tak męczy (choć mam nadzieję, że wraz z wyjściem z depresji odejdzie też ten typowy dla niej objaw – niechęć do życia).

Tak przy okazji – ten stan martwoty za życia, jaki ludzie przeżywają w stanie głębokiej depresji – to jakby duch się gdzieś schował i był nieobecny, jakby człowiek stracił kontakt / połączenie z własną duszą, która jest jego prawdziwą Jaźnią i dlatego jest taki „bez życia” – bez energii, bez radości, bez tego wszystkiego co się z duszą kojarzy.

2. Wyraziłam to, o co proszę od lat – chcę być przy śmierci Mamy.

Przy tej intencji upieram się bardzo stanowczo. Czuję, że to jest wręcz moje uzależnienie – tak bardzo od dawna proszę Boga by moi Rodzice nie umierali w samotności, bym mogła przy nich być, otoczyć ich miłością, czułością, pomóc łagodnie, pogodnie odejść.

Gdyby Bóg tego nie zorganizował w obydwu przypadkach (Mamy i Taty – a oboje mieszkają daleko ode mnie, widzimy się raz w miesiącu na 1-4 dni) byłabym mocno rozczarowana co do mocy modlitwy, w którą teraz daję wielką wiarę. Co więcej – uważam, że tak wręcz powinno być, bo zakładam, że moi Rodzice też by tego chcieli – odejść będąc otoczonymi pełną miłości opieką swojej córki.  Dlatego bardzo liczę na to, że tak właśnie będzie (także w przypadku samotnie żyjących i też daleko mieszkających najbliższych mi cioci i wujka). Tak mi dopomóż Bóg! :)

3. Tak jak potrafiłam – pielęgnując te powyższe intencje, jednocześnie uwalniałam się od uzależnienia, by było tak jak JA CHCĘ. Starałam się zaufać Życiu i jego doskonałości.

Przedstawiłam Bogu te moje intencje w żarliwej, przepłakanej obficie modlitwie. Jednocześnie starałam się, aby z tych intencji nie robić WYMAGAŃ (uzależnień). Po prostu ufając, że wszystko potoczy się jak najlepiej, doskonale, nawet gdy to nie będzie po mojej myśli.

Powierzyłam to Bogu i zaakceptowałam z góry cokolwiek nadejdzie – nawet gdybym faktycznie miała się pożegnać z Mamą w przyszłym tygodniu (zamiast ją sprowadzić do siebie).
To przyniosło mi spokój.

Spacer w kierunku światła

Medytacja za trzech

Potem była medytacja, w czasie której oczyszczałam i zasilałam swoje czakry boską energią,  i po raz kolejny zrobiłam też coś, co uważam za intuicyjny zabieg uzdrawiania na odległość. Mianowicie każdą czakrę oczyszczałam nie tylko dla siebie, ale powtarzałam całość po 3 razy – raz dla siebie, raz dla Mamy i raz dla Taty. Tak, by pozytywne efekty tej praktyki oczyściły ich dusze/aury/czakry, dodały im energii i pogody ducha – tak jak mnie dodają. Żeby to pomogło w rozwoju ich dusz, nawet gdy sami nic tym nie robią. Ostatecznie oddałam na ich rzecz te efekty, które miały być dla mnie – po co mi one – przecież ja się mam dobrze, jestem szczęśliwa i blisko Boga – niech to lepiej im służy, oni tego bardziej potrzebują!

Jestem inna niż moi Rodzice. Oboje widzą świat raczej w ciemnych barwach i mają w sobie sporo lęku. Chciałabym aby choć trochę spokoju ducha i radości móc wypracować dla Nich w takiej medytacji!

Mam nadzieję, że to coś daje. Podobno są mnisi, którzy medytują po to, by ściągnąć z kogoś złą karmę – i ja się poczułam, jakbym była takim mnichem. Medytuję i modlę się w intencji zwiększenia wibracji dusz moich ukochanych Rodziców, by im było po prostu jak najlepiej – w tym życiu, i po nim.

Nawet jeżeli tak naprawdę nic to nie przynosi (choć mocno wierzę, że przynosi!), to przynajmniej są dobre efekty dla mojej praktyki. Zaobserwowałam, że gdy medytowałam normalnym trybem (tylko dla siebie), łatwiej mi było się zdekoncentrować, przysypiać lub odpływać myślami w sto innych miejsc. Natomiast gdy poświęciłam praktykę dobru Rodziców, mój umysł był jasny i nierozproszony, było wyraźnie inaczej. Albo to konkretne zadanie do wykonania tak na umysł podziałało albo żarliwość mojej intencji uczyniła taką różnicę. Tak czy inaczej odczułam, że medytacja poświęcona komuś, kogo się kocha, działała jeszcze lepiej!

Cały ten proces zajął mi około dwie godziny, jeszcze zanim słonko wstało. Płakałam obficie w trakcie tej praktyki, płakałam potem, gdy opisywałam to doświadczenie w pamiętniku, płaczę też teraz gdy piszę o tym tutaj. Cały czas dopuszczam to wzruszenie, te emocje.

Mimo tych łez (a może właśnie dzięki nim) – towarzyszyło mi uczucie spokoju, akceptacji tego co niesie życie, wraz ze śmiercią.

Wszyscy sobie wzajemnie pomagamy

Co ciekawe, w tym dniu, gdy to wszystko miało miejsce, miałam dwie sesje z Klientkami, które tak jak ja, mają temat śmierci „na tapecie”. Podzieliłam się z nimi tymi doświadczeniami licząc, że w ten sposób mogę im pomóc poradzić sobie z tematem umierania, przeżywania tego faktu przez siebie lub przez ich bliskich. Ostatecznie to te Osoby wsparły mnie niezwykle ciepłymi słowami i gestami.

Przypomniało mi to historię, jaką opisał znany psychoterapeuta Irvin Yalom w jednej ze swoich książek – po śmierci swojej matki doświadczał niesamowitego wsparcia ze strony swoich pacjentów. Tak właśnie jest – tak naprawdę jesteśmy sobie wzajemni potrzebni, niezależnie od tego, w jakiej roli występujemy!

Zmierzając już do końca tej mojej długiej opowieści, chciałabym jeszcze dodać parę słów:

Co jeszcze może pomóc Ci podejść ze spokojem i akceptacją do śmierci Twoich ukochanych bliskich – i ostatecznie samego siebie:

Nieosądzanie śmierci jako czegoś złego

– pamiętając, że czemukolwiek nadamy takie zagrażające znaczenie, będzie miało moc wzbudzania naszego lęku. Jeżeli nie potrafisz myśleć o śmierci jak o czymś dobrym, to przynajmniej pomyśl o niej jak o czymś naturalnym. Można potraktować śmierć jako przejście do innego, nie-fizycznego wymiaru, czy pomyśleć sobie że śmierć to iluzja – gdyby przyjąć, że po jej zaistnieniu nadal istniejemy (o tym też kolejny punkt)

Pozytywny światopogląd duchowy

– zakładanie, że coś dobrego i pięknego czeka nas po tej drugiej stronie (a nie piekło czy nicość), że nie jesteśmy tylko ciałem, ale wieczną duszą, że możemy być zawsze w duchowym kontakcie z naszymi odchodzącymi Bliskimi. Że jeśli zdecydujemy, odnajdziemy się i ponownie przeżyjemy ze sobą razem czas – w kolejnym wcieleniu albo w niebie (zgodnie z tym, w co wierzymy)

Świadomość, że bez ich fizycznego bycia obok nas poradzimy sobie w życiu

– zawsze takie przekonanie zmniejsza lęk związany ze śmiercią Bliskich, jeżeli w związku z tym faktem najbardziej boimy się o siebie. W razie potrzeby, może być to ważny obszar do pracy.

Obustronne wybaczenie wszystkiego, co było przykre i bolesne między nami

– wybaczenie goi emocjonalne rany i jest bardzo ważne po to, aby cały ten proces „rozstawania się” postępował w spokoju ducha u obydwu ze stron – tej która odchodzi i tej która jeszcze trochę tu zostanie.

Poczucie, że okazało się tej bliskiej osobie dużo miłości

– przynajmniej w jakimś okresie przed śmiercią. To pomaga w późniejszym odczuciu, że byliśmy wobec tej osoby najlepsi, jak tylko mogliśmy być i że to było pożegnanie, z którego jesteśmy zadowoleni.

 

Jeżeli zaś chodzi o pozytywne podejście do własnej śmierci, przydają się jeszcze:

Zakończenie wszelkich konfliktów

– pogodzenie się, wyjście z gestami pojednawczymi do tych ludzi, z którymi jesteśmy skłóceni. Po co Ci te urazy, negatywne emocje? Oczyść się z nich przed śmiercią, bądź osobą mądrzejszą w tym konflikcie i przejaw inicjatywę ku zgodzie!

Uregulowanie wszelkich swoich spraw

– aby Ci, którzy tu zostają nie mieli problemów z tym co im po sobie zostawisz. Ty już możesz być szczęśliwie unoszącą się w przestworzach duszyczką nie obciążoną kwestiami ciężkiej materii, ale dla Twoich bliskich zagmatwane sprawy materialne, prawne itp. mogą  sprawić dużo kłopotu. Zadbaj o to, by tak nie było. Załatw wszelkie swoje sprawy.

Spełnienie swoich marzeń

– czyli zrobienie tego, na czym nam zawsze zależało, co bardzo chcieliśmy przeżyć (zobacz film „Choć goni nas czas”) Pomyśl, co bardzo chciałbyś przeżyć przed śmiercią i zrób co możesz, aby tego doświadczyć!

Wyrażenie miłości i docenienie wszystkich ważnych osób w naszym życiu

– zauważyłam, że w chwilach gdy ludzie „czują” nadchodzącą śmierć – to te właśnie najważniejsze słowa cisną się im na usta: Kocham Cię! Kocham Was! To tylko pokazuje, co się najbardziej liczy w obliczu śmierci – i co  w związku z tym powinno być najważniejsze w życiu – MIŁOŚĆ!!!

Ja mam plan napisać listy dziękczynne do każdej takiej ważnej, bliskiej memu sercu osoby. Komu będę mogła – przeczytam je osobiście, reszcie wyślę. Zacznę oczywiście od Rodziców!

***

Mam nadzieję, że moja decyzja, aby przepisać moje osobiste doświadczenia z pamiętnika na blog, dodając do tego parę wskazówek bezpośrednio dla Ciebie, jest słuszna. Tak to poczułam – niech pójdzie w świat, niech pomaga. Wszystkich nas ten temat dotyka. To chyba jedno z najważniejszych zagadnień z jakimi musimy się zmierzyć. Jeżeli choć trochę Ci pomogło dowiedzenie się tego, jak ja się z tym zmierzam, i odczuwasz choć troszkę więcej akceptacji i spokoju w tej sferze – będzie mi bardzo miło! Miej się jak najlepiej, także z faktem przemijania! :)

Z życzeniami spokojnych i pogodnych Świąt Wszystkich Świętych
Joanna Stelmach

PS
W trakcie tych rozważań wpadł mi do głowy pomysł, żeby zapytać moich Rodziców na najbliższym spotkaniu, jak oni przeżyli śmierć swoich rodziców, jak sobie z nią poradzili (czy w ogóle czują, że sobie poradzili).

Mam wrażenie, że takich rozmów się nie prowadzi (czy to temat tabu?) a powinno się!
Rodzice mogliby uczyć swoje dzieci więcej na temat śmierci, oswajać z nią – gorzej, gdy sami czują się w tym temacie bardzo nieporadni. Bo z nimi też rodzice nie rozmawiali o śmierci, nie tłumaczyli jej.

Jeśli ten pomysł Ci się podoba, Ty też możesz zapytać swoich Rodziców, jak przeżyli śmierć swoich rodziców, lub innych ważnych dla nich osób! Ten świąteczny czas jest do tego wymarzony!
Może coś ważnego się o nich dowiesz, może pomożesz im przewentylować ten ważny i często trudny temat! Uzdrawiająca jest już sama rozmowa – gorąco polecam!