Najczęstszą reakcją na spodziewaną śmierć swoją lub bliskich jest lęk a nawet przerażenie. Podzielę się moimi sposobami w radzeniu sobie z lękiem przed śmiercią i zmierzaniu ku akceptacji nieuchronności przemijania.
„Straszna” śmierć wzbudza lęk
Z moich obserwacji wynika, że bardzo niewielu ludzi podchodzi do śmierci ze spokojem i akceptacją. Słyszę takie określenia śmierci – okropna, straszna… inaczej mówiąc – nic dobrego. A jak już pisałam w artykule poświęconym lękowi – o jego poznawczym aspekcie: gdy coś uznamy za złe, niebezpieczne, zagrażające to od razu pojawia się lęk w odniesieniu do tego czegoś. To co zagrażające kojarzymy z nieprzyjemnością i bólem, a naturalną ludzką motywacją jest chęć unikania takich doświadczeń. Gdy jeszcze prawdopodobieństwo wystąpienia tego niebezpieczeństwa ocenimy jako wysokie – lęk rośnie. Prawdopodobieństwo śmierci wynosi 100%, dlatego to chyba najczęstsza rzecz, której ludzie się boją. Tym bardziej lęk zwiększa się, gdy postrzegane koszty tego zagrożenia są wysokie – a w przypadku śmierci tracimy wszystko co kochamy i do czego jesteśmy przywiązani.
Nie dziwi więc, że są osoby, których śmierć przeraża, doprowadza do stanów paniki. Są osoby, które tak się boją tego zagadnienia, że unikają sytuacji i miejsc kojarzących im się w jakikolwiek sposób ze śmiercią (typowo to pogrzeby, miejsca wypadków), unikają myślenia na ten temat, używania nawet samego słowa „śmierć”.
Śmierć nieunikniona
Ale tego się nie da uniknąć. To niemożliwe. Prędzej czy później śmierć nadejdzie – „przyjdzie” do naszych bliskich i do nas samych. Unikanie jedynie zwiększa nasz niepokój, to oczywiście żadne radzenie sobie na dłuższą metę, bo temat pozostaje nieprzepracowany.
Przed nami Wszystkich Świętych – moment, kiedy fakt nieuchronnego przemijania znów dociera do naszej świadomości… I ja z tej okazji piszę właśnie na ten temat – ale wskazując drogę ku jego akceptacji.
Przygotowania do śmierci Najbliższych
Chcę się z tobą podzielić moją pracą nad tym obszarem – jak staram się nastawiać na nadchodzącą nieuniknioną śmierć najbliższych mi osób. Coraz częściej myślę o śmierci moich Rodziców, nie tylko dlatego, że tak jak każdemu, latka im lecą (Mama ma 71, Tato 76 lat), ale też dlatego, że sami o niej coraz częściej myślą i mówią, co objawia się wypowiedziami typu „w następnym roku, jak dożyję”. Oboje ostatnio gorzej się czuli, mają też swoje choroby… Także inne osoby w mojej rodzinie stają się coraz starsze, coraz bardziej schorowane, słabe… tak jak w każdej innej rodzinie!
Opłakiwanie straty „z góry” pomaga się z nią oswoić / pogodzić
Prawie za każdym razem na przestrzeni lat, gdy tak myślę o tym, że moi Bliscy (szczególnie Rodzice) odejdą, płaczę – ze wzruszenia, żalu, smutku, że to się kiedyś musi stać. Jednocześnie czuję, jakbym tym samym coraz bardziej się na Ich śmierć przygotowywała, godziła z nią.
Czuję to tak, jakbym „z góry” opłakiwała śmierć Rodziców – bo jeszcze są wśród żywych. I takiej mojej reakcji nie odbieram w żaden sposób jako czegoś złego, wręcz przeciwnie – czuję, że pomaga mi oswajać się z tym faktem. Nie uciekam od myślenia o tym, że to się kiedyś stanie, ani od tego, że wraz z tym myśleniem robi mi się tak smutno, że łzy się same cisną do oczu. Pozwalam sobie to przeżyć.
A potem tym bardziej potrafię docenić każdą chwilę z Nimi spędzoną, cieszyć się nimi, póki jeszcze tu ze mną są, w fizycznej postaci. To mówi mi moje doświadczenie: opłakiwanie śmierci najbliższych, zanim jeszcze ona nadejdzie – bez unikania myślenia i wczucia się w temat – pomaga tę śmierć/stratę zaakceptować, podejść do niej spokojniej i maksymalnie wykorzystywać pozostały czas!
Choroba mojej Mamy
Moja Mama cierpi na nawracające depresje. Dwa lata temu zdarzyło się to samo co teraz – pojawił się u Niej tak głęboki stan beznadziejności, że postanowiła przyspieszyć swoje odchodzenie z tego świata odstawiając wszystkie swoje leki (na serce, na nadciśnienie, na tarczycę). Poprosiłam ją wtedy – wierząc w to, że wola życia ma ogromny wpływ na to, jak długo przy nim trwamy – żeby pożyła jeszcze choć ze dwa lata, abyśmy mogły się w tym czasie regularnie (jak dotąd) spotykać i jeszcze nacieszyć czasem ze sobą. Że bardzo mi na tym zależy – a śmierć i tak przecież przyjdzie…. Przekonało to wtedy Mamę, zgodziła się ponownie zażywać leki na depresję oraz wszelkie pozostałe.
Na psychoterapię nigdy nie była gotowa, jako że jest typem wybitnie zamkniętym w sobie, i nawet mnie, która jestem jej najbliższa, mówi o sobie bardzo niewiele. Powoli, stopniowo odzyskiwała dobre samopoczucie.
W czasie tych dwóch kolejnych lat zdarzyły się dwa pogorszenia Jej stanu, ale nie tak poważne i po jakimś czasie Jej się poprawiało. Teraz znowu wrócił głęboki stan depresji – myśli o śmierci, nie ma na nic sił i jakiś czas temu znowu odstawiła wszystkie leki, o czym powiedziała mi niedawno. Zdecydowała się na szczęście udać do psychiatry – i kontynuować leki antydepresyjne i przeciwlękowe. Zgłasza mi to, że potrzebuje pomocy już na co dzień, więc teraz mamy etap zastanawiania się, jak to najlepiej zorganizować.
Boję się
Ale boję się… boję się tego, że minęły te dwa lata, wyproszone u Niej lata Jej życia – to co postrzegam jako dar dla mnie ze strony samej Mamy i Boga, i że teraz jej niechęć do życia, znów taka silna, teraz naprawdę szybko tę upragnioną śmierć sprowadzi.
Boję się, że nie należy nadmiernie prosić Boga i Wszystkich Świętych którzy przyjdą do głowy, by pomogli przedłużyć Jej życie. Może jest to wbrew Najwyższemu Porządkowi? Wbrew woli mojej Mamy?
Uzdrawianie przez modlitwę i wizualizację
W czasie ostatniego nawrotu depresji mojej Mamy, oprócz modlitw w intencji Jej wyzdrowienia, dałam sobie Jej uśmiechnięte zdjęcie na pulpit mojego komputera – aby „magicznie” przywołać powrót Jej dobrego samopoczucia. To było takie moje zwizualizowane marzenie, na zasadzie „vision board” – co na Nią patrzyłam, uśmiechałam się i starałam się wierzyć, że zmierza do dobrego stanu. I faktycznie wyszła z tego, odzyskała radość, uśmiech, energię do działania. Nie wiem, czy to co robiłam przyniosło ten efekt – ale uważam, że jeżeli można, warto zrobić wszystko co w naszej mocy, co przychodzi nam do głowy.
W ostatnich tygodniach znowu jest u Mamy pogorszenie, a ja niedawno spostrzegłam, że Jej zdjęcie na pulpicie mojego komputera jest praktycznie niewidoczne, tak mam zawalony pulpit różnymi starymi i bieżącymi dokumentami. Kilka wieczorów zajęło mi posprzątanie tej przestrzeni – zaczęłam od odsłonięcia uśmiechniętej twarzy Mamulki, potem otoczenia wokół Jej głowy – co też „magicznie” interpretowałam, że jak to uprzątnę, to i w Jej głowie się rozjaśni! Staram się w to wierzyć, ponieważ dodatkowo, tak jak ostatnim razem, wspieram to działanie żarliwą modlitwą o Jej uzdrowienie.

Moja uśmiechnięta Mamulka na uporządkowanym pulpicie :)
Co mogę zrobić?
Parę dni temu zadzwonił do mnie Jej Partner, który dzwoni do mnie tylko wtedy jak z Mamą jest źle. Mówił, że jest bardzo słaba – że nigdzie nie wychodzi, mało je, i że na tym psychotropowym (przeciwlękowym) leku może się wykończyć, i że mój przyjazd planowany na przyszły tydzień to może być za późno, że trzeba szybciej działać… Że jego była żona też na tym leku czuła się okropnie, i że go odstawiła po 2-3 tygodniach. Może dodatkowa wizyta u psychiatry, może kontrola krwi i wizyta u endokrynologa? Już kiedyś zauważyłam, że Partner Mamy ma tendencję do pewnej przesady, z drugiej strony ja sama słyszę rozmawiając z Nią, że jest zdołowana, słaba, roztrzęsiona. Po prostu bidulka. A ja, póki jeszcze się do Niej nie wybrałam, mogę tylko z Nią porozmawiać przez telefon oraz wspierać Ją na odległość najlepszymi myślami!
Nieprzypadkowy moment śmierci
Dzień później w czasie porannej praktyki duchowej przyszła do mnie refleksja – że tak wyjątkowo mam cały tydzień zarezerwowany na te świąteczno – mamusine wyjazdy. Wiem, że Mama na mnie czeka, trochę jakby niecierpliwie. Wiem też, że Mama nie chce nas obciążać swoją osobą, zaburzać naszego trybu życia – bo tak o tym mówiła, gdy rozważaliśmy Jej przyjazd do nas. Normalne jest też to, że w swoim domu czuje się najlepiej, najbardziej „u siebie” i swobodnie – niełatwo jest Jej choćby pomyśleć o tym, że miałaby przenieść się w jakieś odległe rejony świata.
Przypomniały mi się różne historie zasłyszane od znanych mi osób – np. że ktoś z ich rodziny umierał dopiero po pożegnaniu się z kimś dla niego ważnym – trudno tego nie odczytać w ten sposób, że dosłownie ludzie czekają ze swoją śmiercią na te ostatnie spotkanie, po czym umierają spokojnie!
Albo inne historie, podkreślające wagę wybaczenia wyrządzonych krzywd jako oczyszczającego rytuału, po którym ktoś szybko umierał. Tomek tak właśnie miał ze swoim ojczymem. Kiedy pojechał do niego w ostatnie odwiedziny do szpitala (nie wiedział wtedy, że są ostatnie!) jego ojczym wtedy gorączkował i był nieprzytomny. Tomek miał taką potrzebę i mówił na ucho do niego, że wybacza mu wszystko co złe, że dziękuje, że go kocha. Henryk zmarł tego samego popołudnia!
Przypomniało mi się też doświadczenie naszej Bliskiej Osoby – nauczycielki, której mama zmarła podczas wakacji tego roku. Kiedy o tym rozmawiałyśmy, stwierdziła, że to był „najlepszy czas” na śmierć Jej mamy i na ogarnięcie tych wszystkich późniejszych spraw z nią związanych. W czasie roku szkolnego nie mogłaby już tyle czasu poświęcić odchodzącej mamie!
No i tak mi się to wszystko poskładało, że zaczęłam myśleć, że może tak się stanie, że jadę do Mamulki, by Ją pożegnać, pomóc Jej spokojnie odejść z tego świata. Taki całkowicie wolny tydzień niezmiernie rzadko mi się zdarza… choć w planach był nasz wspólny wyjazd do krewnych na święta, ale różnie może się podziać. I ja chcę być na to przygotowana…
Duchowa perspektywa
Jednocześnie automatycznie zastosowałam duchową perspektywę w patrzeniu na rzeczywistość – łatwość patrzenia w ten sposób to jedna z moich sił charakteru (zalet), które staram się świadomie wykorzystywać w obliczu trudnych doświadczeń.
Przypomniałam sobie mianowicie bliskie mi podejście, że życie jest doskonałe – wszystko dzieje się we właściwym czasie i miejscu, że Bóg nie popełnia błędów.
Także duchowe teksty, które czytałam mówią o nieprzypadkowym momencie narodzin i śmierci każdego człowieka – że jest to moment wybrany przez duszę, w zgodzie z nią, nawet gdy nie jest to śmierć naturalna. Staram się w to wierzyć!
Pomyślenie sobie o tej doskonałości życia (i śmierci!) jak zawsze bardzo mi pomogło. Mogę zaufać temu co przyjdzie, przyjmując z największą akceptacją na jaką mnie stać cokolwiek nadejdzie, wiedząc, ufając, że jest to zgodne z duszą Mamy, moją duszą, Bogiem i całym Wszechświatem.
Joanna Stelmach
Część 2:
> Jak podchodzić do śmierci z akceptacją i spokojem? (2/2)
Pani Joasiu myślę sobie ,że Bóg nigdy nie chce u ludzi samobójstw . On współczuję napewno takim ludziom i nie chce nigdy by ktoś odebrał sobie życie w żadnych okolicznościach i w żadnej chwili . Nigdy to nie jest dobre i właściwe rozwiązanie. Uważam też że nie da się nadużywać Bożej łaski . Uważam że Bóg zawsze chce byśmy go o coś prosili . Jego pokłady w dawaniu są niewyczerpalne. Oczywiście nie należy się modlić o głupie rzeczy takie jak np wygrana w totolotka,ale o rzeczy słuszne zawsze należy. Mi osobiście pomaga wiara jeśli chodzi o śmierć moja czy bliskich… Czytaj więcej »
Cudownie Kasiu! Niech ta pozytywna wiara zawsze będzie z Tobą i przynosi Ci spokój i szczęście!
Co do samobójstw – uważam że są takie sytuacje, gdy ktoś jest nieuleczalnie chory, długotrwale cierpiący fizycznie lub psychicznie – że zakończenie takiego żywota wydaje się naprawdę dobrym rozwiązaniem.
Według mnie nigdy to nie jest dobrym rozwiązaniem . Pani Joasiu co z ludźmi ,którzy to czytają a są chorzy np na raka czy cierpią z powodu schizofrenii itd? Oni mogą się zabić nie daj Boże . Mysle sobie że przecież nawet w tak ciężkich momentach jest dla nich ratunek modlitwa ,specjaliści ,wiara w lepsze jutro ,akceptacja chwili obecnej , odwracanie uwagi od cierpienia , na ile to możliwe zajęcie się czymś pozytywnym . Bóg napewno kogoś kto będzie blisko niego wyciągnie nawet z wielkiego cierpienia. Może jego zdrowie nie będzie doskonałe jeśli tak mu jest pisane ,ale z pewnością… Czytaj więcej »
Kasiu, z Twojej odpowiedzi bije cudowny optymizm i wiara w pomoc Boga! Gdyby ktoś chory czy cierpiący miałaby takie nastawienie jak Ty, na pewno byłoby mu dużo lżej, i opcja samobójstwa byłaby bardziej dla niego odległa. Ale są ludzie cierpiący, którzy już nie mają nadziei na poprawę swojego losu. To może być słuszne lub nie – ale ich perspektywa sprawia, że mogą patrzeć na śmierć jak na wybawienie. Myślę, że to też ważne, jak postrzegamy śmierć. Dla kogoś kto nie widzi w niej końca wszystkiego, tylko przejście do innego, duchowego wymiaru – porzucenie cielesnej powłoki nie jest wcale złe czy… Czytaj więcej »
Pani Joasiu chciałam się w związku z tym artykułem o śmierci podzielić moimi przemyśleniami o dziadku. Jest już starszy w zlej kondycji fizycznej i psychicznej, nerwowy często kłótliwy( zwłaszcza po przebyciu covida ) słabo widzi , praktycznie nie słyszy ,nawet aparat na słuch mu nie pomaga . Mieszka z moim wujkiem , którego bardzo to wszystko obciąża . Dziadek jest tym wszystkim zmęczony i wujek najbardziej, my w rodzinie również. I tak sobie myślę że dla dziadka i dla nas byłoby już chyba lepiej by odszedł do wieczności – do nieba . Kiedy był w szpitalu na covida przy tych… Czytaj więcej »
Katarzyno, rozumiem Cię całkowicie. Nie zdziwiłabym się gdyby i Twój dziadek, będąc w takiej słabej kondycji, z wytęsknieniem wyglądał swojej śmierci. Kiedy życie staje się uciążliwe dla samego siebie i naszego najbliższego otoczenia, to mimo miłości, która nas łączy, mogą się u każdego pojawić myśli, że już czas by dusza „uwolniła się” ze schorowanego ciała.